środa, 27 kwietnia 2016

Spoglądałam na całujących się, czyli spontaniczny wypad do Wiednia

To był jeden z tych dni, kiedy wszystko Cię denerwuje, nie masz ochoty z nikim rozmawiać i nic nie jest w stanie wywołać uśmiechu na twarzy.

Dałam się jednak zaprosić mojemu przyjacielowi na spacer, bo chociaż pogoda była zacna tego dnia.

- Aga, mam dla Ciebie propozycję. Nabyłem dwa bilety na koncert Noela Gallaghera i chciałbym żebyś mi towarzyszyła.
- Yyy...
-...a koncert jest w Wiedniu.

W pierwszym momencie odmówiłam, bo jakoś z kasą krucho i obowiązki...
Jednak mojemu przyjacielowi udało się w końcu mnie namówić.
Miałam się o nic nie martwić. Najważniejsze jest dobre towarzystwo.

Dopiero wtedy, gdy wróciłam do domu zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji.

-Naprawdę? Jadę do Wiednia? Serio? 

Kilka dni później wyruszyliśmy w drogę.
Okazało się, że z Wodzisławia Śląskiego do Wiednia jedzie się około cztery godziny, czyli tyle co do Warszawy.

Wzięłam jednak pod uwagę fakt, że podróż może potrwać dłużej, gdyż  T. postanowił jechać samochodem  i to bez nawigacji, mając jedynie zoomy mapek z google. 

Minęliśmy Brno, które wydaje mi się bardzo malowniczym miastem, chociaż poznałam je jedynie przejazdem.  Gdy wjeżdża się do pewnego, austriackiego miasteczka,  przyjezdnych witają wielkie figury Conchity Wurst (którą pomyliłam początkowo z postacią Jezusa...), a także kilku piłkarzy.

Na szczęście mam bardzo zdolnego przyjaciela, który kierowcą jest doskonałym i dojechaliśmy do celu bez problemu. 

Zatrzymaliśmy się w uroczym hotelu, urządzonym w starym stylu.
Pierwszy problem jaki się pojawił i uczulam na niego innych, którzy mają zamiar wybrać się w samochodową podróż do Wiednia: parkingi.

Często nawet te przy hotelu są bardzo drogie. 
Lepiej znaleźć miejsce, które jest trochę dalej od naszego tymczasowego miejsca pobytu, a na przykład poruszać się metrem.

Celem naszej wycieczki był w dużej mierze koncert Noela Gallaghera, ale nie byłabym sobą gdybym nie odwiedziła jakiegoś miejsca związanego ze sztuką.

Stworzyliśmy krótki plan naszego tylko dwudniowego niestety pobytu w Wiedniu.

Na miejscu byliśmy około 14.00.
Koncert miał się rozpocząć o godzinie 20.00.
Mieliśmy zatem około 5 godzin na zwiedzenie chociaż części Wiednia.
Postanowiliśmy podjechać do centrum metrem (to była moja pierwsza przejażdżka tym środkiem lokomocji).
Wysiedliśmy i... zaczęliśmy się zachwycać.
Robiliśmy przystanki co pięć sekund.
Zachwytów nad architekturą nie było końca.
W tym mieście chyba nie ma zaniedbanych budynków  ( przynajmniej w centrum).







































Dwa razy trafiliśmy na ślepe uliczki, ale za to jakie urocze!







Zachwycały także wystawy sklepowe, a w jednej księgarni można było dostrzec nawet polski akcent. ;)









Znalazłam także ulicę (kto wie, może mojego przodka ;)) kompozytora Schuberta.
Nazwisko zobowiązuje! (Moje: Szubert).



Oglądamy, spacerujemy,  wymieniamy się na bieżąco wrażeniami i nagle patrzymy na zegarki....
Ups, do koncertu mamy mało czasu, a musimy jeszcze wrócić do hotelu po bilety. 
Postanowiliśmy jeszcze wejść do sklepu spożywczego po coś na ząb. 

Po zakupach T. zaznaczył, ze musimy trzymać się jednej drogi, pokazując mi jej nazwę na mapce.

Idziemy, idziemy i nagle mój przyjaciel stwierdził:

"Po wyjściu ze sklepu mieliśmy skręcić w prawo, nie w lewo!"

Niewinny skok do spożywczaka kosztował nas 40 minut drogi zamiast dziesięciu. 

Przynajmniej bez wyrzutów sumienia mogliśmy później spożywać produkty mające dużo kalorii ( chipsy, batony itp. ).

Gdy już dotarliśmy do pokoju, szybko zabraliśmy bilety i pojechaliśmy na koncert. 

Mieliśmy farta, bo staliśmy pod sceną! 
Cóż, koncert był magiczny.
Nawet nie potrafiłam skakać i bawić się do utworów Noela. 
Wsłuchiwalam się w teksty, bo są niesamowite i dotykające często tych najwrażliwszych miejsc duszy.
W dodatku stałam jak zaklęta wpatrując się w niego.
Nie mogłam oderwać wzroku od wokalisty . ;)








Zadowoleni, zaspokojeni muzycznie przyjaciele chcieli zabrać swoje rzeczy z szatni, ale...
okazało się, ze T. zgubił karteczkę upoważniająca do odbioru naszych ubrań. 
Szukaliśmy wszędzie, ale nie udało się jej znaleźć. 
Musieliśmy poczekać aż wszyscy zabiorą swoje rzeczy i dopiero wtedy Pani pozwoliła nam wziąć co nasze. ;)

Dzień był pełen wrażeń,  z racji tego, ze następnego dnia mieliśmy wstać dosyć wcześnie, od razu jak wróciliśmy, polożyliśmy się spać.

Następnego dnia, po słodkim śniadaniu  (kanapki z Nutellą ) wyruszyliśmy w drogę. Tym razem celem wyprawy był Belweder!

Składa się z dwóch budynków rozdzielonych niesamowitym ogrodem w stylu francuskim ozdobionym  posagami sfinksów.






Zanim kupiliśmy bilety na zwiedzanie muzeum, napawaliśmy się pięknem budynków, ogrodów,  które je otaczały,  rzeźb czy też fontann. 





Pomyślałam sobie, ze cudownie byłoby mieszkać w Wiedniu i w każdą wolną chwilę spędzać w takim ogrodzie, czytać w nim książki, delektować się otaczającą cudownością. 

Zwiedzanie ogrodu, ogrodu botanicznego jest darmowe.
Inaczej sprawą wygląda w przypadku zwiedzania muzeum.

Wraz z T. postanowiliśmy, ze zwiedzimy jedynie Górny Belweder (14,50 euro), który i tak jak jak się okazało zwiedzaliśmy... pięć godzin.  Gdyby nie fakt, że auto było na dosyć drogim parkingu, pewnie zostalibyśmy z dziełami sztuki dłużej.

Czułam się jak w raju.
Wszędzie niesamowite obrazy, rzeźby, zdobienia, meble, freski, a także prezentacje multimedialne ukazujące zmienność w sztuce.

W tej części pałacu przechowywana jest znakomita kolekcja sztuki austriackiej. Obejmuje okres od średniowiecza aż po czasy najnowsze. 

W galerii Belwederu znajduje się szereg fascynujących, mistrzowskich obrazów Egona Schielego (1890-1918) i Oskara Kokoschki (1886-1980). Wymienić należy także wybitne dzieła francuskich impresjonistów oraz najważniejsze płótna wiedeńskiego biedermeieru (Ferdinanda Georga Waldmüllera, Friedricha von Amerlinga) oraz obrazy takich artystów jak Hans Makart, Boeckl, Wotruba, Hausner, Hundertwasser i innych.

Moja uwagę zwróciły także dzieła czeskiego artysty Kamila Lhotaka, austriaka Herberta Plobergera, a także dzieła niczym kolaze autorstwa Emila Filla. 

Centralnym punktem zbiorów prezentowanych  w Belwederze jest oczywiście największa na świecie kolekcja obrazów Gustava Klimta!




Tak... zobaczyłam jeden z moich ulubionych obrazów na żywo. 
Mogłam podglądać prawdziwą, całującą się parę namalowana przez Klimta. 
W sali  z "Pocałunkiem" było oczywiście najbardziej tłoczno. Nie mogłam w spokoju przyjrzeć się dziełu, bo ciągle ktoś próbował się przepychać...
Nie dziwi, ze właśnie ten obraz przyciąga tylu turystów. 
Ten etap w twórczości Klimta nazwany został "złotym okresem'. Właśnie wtedy umieszczał w swoich dziełach złote i srebrne elementy. 
Oglądałam ten obraz raz z bliska,  raz z daleka i mienil się za każdym razem w świetle, czego nie jest w stanie oddać żadna fotka. 
Zresztą, nie można było robić zdjęć, zwłaszcza w pomieszczeniu z dziełami Klimta.

To złoty punkt Belwederu, w znaczeniu dosłownym i przenośnym.

Niesamowite wrażenie zrobiło na mnie także inne dzieło Klimta, a mianowicie niedokończony  "Portret Amalie Zuckerkandl".

Na koniec weszliśmy do tzw. selfie room. Jedynego miejsca w budynku, w którym można było sobie robić zdjęcia do woli. Oczywiście zrobiłam sobie pamiątkową fotkę z reprodukcja "Pocałunku".




Weszliśmy jeszcze do sklepu z pamiątkami, w którym najchętniej wykupiłabym cały towar. T. prawie siłą mnie stamtąd zabierał.  Kupiłam dwie pocztówki z reprodukcjami. :)


Zakochałam się w tym mieście zgrabnie łączącym urok dawnych czasów z nowoczesnością.
Możliwość zamieszkania w miejscu tętniącym sztuką, pełnym wspaniałej architektury i mającym dźwięk najznakomitszej muzyki klasycznej byłoby dla mnie spełnieniem marzeń. 

Miałabym jedynie problem z językiem niemieckim, ale przecież wszystkiego są się nauczyć.

Poza tym mieszkańcy Wiednia są całkiem dobrze ubrani!
Łączą elegancję z odważnymi kolorami.

Z pewnością wrócę do tego miasta, bo przede mną jeszcze do odkrycia tyle galerii, antykwariatów, interesujących miejsc, których ostatnio nie zdążyłam zobaczyć.





poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Zwierzaki w sztuce

Do powstania dzisiejszego wpisu zainspirowała mnie w dużej mierze moja siostra.
Młoda osóbka kochająca zwierzęta i prowadząca na ich temat bloga.
Wegetarianka, organizatorka wielu akcji mających na celu dobre traktowanie zwierząt.
To właśnie dzięki niej w naszym mieście nie wolno stawiać namiotów z cyrkami ( chyba, że ktoś uparty wynajmuje teren prywatny, niestety wtedy nawet pan prezydent nie ma nic do powiedzenia ).

W piękne, niedzielne popołudnie Klaudia spytała mnie: "Aga, a jak to wygląda ze zwierzętami w sztuce?"

Postanowiłam więc zebrać i opisać krotko dzieła przedstawiające zwierzęta.
Niektóre z nich na pewno Wam są już znane, inne możliwe, że zobaczycie pierwszy raz.

Zacznijmy od początku, czyli od epoki paleolitu.
Słynne malowidła ze ścian jaskiń w Lascaux  (Francja) czy też w Altamirze ( Hiszpania).
Ich głównym tematem są zwierzęta różnych gatunków, także tych, które już dzisiaj nie istnieją.
Oglądając te dzieła widać, ze prezentują wysoki poziom artystyczny, a także odnosi się wrażenie,
że twórcy tych malowideł byli pełni zachwytu dla zwierzęcego piękna i wnikliwie obserwowali naturę.
W grocie Lascaux znajduje się kilkaset malowideł
 i ponad tysiąc rytów.
Odkryto je przypadkiem w 1940 roku przez czterech chłopców, a właściwie ich psa, który podczas spaceru wpadł do szczeliny skalnej. Droga ta prowadziła w głąb prehistorycznej groty.
Znalezisko to było tajemnicą do zakończenia II wojny światowej.
Wizerunki zwierząt zdobią ściany, sklepienia sal,
a także długie korytarze.
Postacie ukazane są w różnych pozach.
Skaczące czy też płynące.
Widać bizony, jelenie, krowy, konie.
Doskonałe zostały uchwycone proporcje zwierząt, ich ruch i wiele charakterystycznych dla danych gatunków szczegółów.
Prawdopodobnie sylwetki zwierząt umieszczano w taki sposób, aby współgraly one z naturalną strukturą i kolorystyką skał.
W miejscach, w których skała wapienne była miękka, dzięki głębokim wyżłobieniom, uzyskiwali taki efekt, jakby głowa zwierząt wręcz wychodziła ze ściany.
Możliwe, ze te groty były miejscami mających znaczenie religijne, a widoczne wizerunki zwierząt miały znaczenie magiczne.
Życie koczowników zależało od udanych losów, dlatego też przypuszcza się, ze malowidła mogły pomóc     w zdobyciu władzy nad zwierzętami.



http://www.dordogne-vakantie.nl/zien/prehistorie/lascaux.htm



https://pl.wikipedia.org/wiki/Lascaux_%28Akwitania%29#/media/File:Lascaux2.jpg


Gronostaj zwany czasem łasiczką.
Zwierzak z obrazu autorstwa Leonardo da Vinci.
Uważano, że umieszczono tam zwierzę wyłącznie w celu dekoracyjnym.
Później zmieniono zdanie na temat roli ukazanego na obrazie zwierzęcia.
Istotną kwestią jak się okazało była historia miłosna.  
Otóż portret przedstawia Cecylię Gallerani, kochankę Ludovica Sforzy, a ten był zaręczony wówczas z inną kobietą:  z Beatrice d’Este.
Nie wypadało więc przedstawiać wprost zakochanej pary. 
Artysta musiał posłużyć się symbolami.
 Gronostaj, z greckiego galée, sym­bol czy­sto­ści, nawią­zuje do nazwi­ska Gallerani i do godła Ludovica Sforzy, kawa­lera Orderu Gronostaja. Ponadto gro­no­staj został ujęty przez arty­stę tak by zakry­wał brzemienność Cecylii. Później na świat przyszedł syn Lodovica: Cesare.
Łasiczka może być także alegorią macierzyństwa.


Leonardo da Vinci, Dama z gronostajem




Na obrazie "Ogród Edenu i grzech pierwszych rodziców" Adam i Ewa zostali ukazani na pierwszym planie, na tle lasu. Jednak to zwierzęta jawią się jako główny temat dzieła. Małpa, kojarzona często z diabłem,
a także głupota, powtarza gest ludzi aż drzewa zakazany owoc. U stóp Adama widać rajskiego ptaka,  obok stoi paw - chrześcijański symbol zmartwychwstania i wiecznego życia.





Jan Bruegel i Peter Paul Rubens "Ogród Edenu i grzech pierwszych rodziców




Edwin Landseer to artysta, który przede wszystkim malował zwierzęta, a także sceny z polowań.
 Od nazwiska tego malarza pochodzi nazwa rasy psów Landseer, a stało się to, dlatego, że malarz w 1837 r. namalował słynny obraz pod tytułem The Distinguished Member Of The Human Society. Głównym bohaterem dzieła był właśnie potężny czarno – biały pies i bardzo szybko właśnie dzięki temu artyście  rasa tego psa już w XVIII wieku zaczęła się cieszyć dużą popularnością, ale początkowo tylko w Anglii. Później zaczęła być popularna w innych krajach.



 Edwin Landseer, The Distinguished Member Of The Human Society






  Edwin Landseer, Isaac van Amburgh and his animals





Roelant Savery, wywodzący się z Flandrii malarz, został mianowany nadwornym malarzem cesarza Rudolfa Habsburga w Pradze. Artysta miał okazje podziwiać słynne kolekcje Rudolfa, a w tym  zoo pełne egzotycznych zwierząt, dorównujące sławą jego stadninie koni pełnej krwi. Piękne zwierzaki stały się zatem głównymi bohaterami dzieł Savery'ego.




Roelant Savery, Front dodo



Roelant Savery, Pejzaż z ptakami



Roelant Savery, Niebieski koń I



Roelant Savery, Biały kot




Roelant Savery, Pies, lis i kot


Historia dzieła przedstawiającego mrówkojada związana jest z postacią Karola III. Ten władca posiadał ogromną kolekcję złożoną głównie z rzeczy sprowadzonych z Ameryki. Pewnego dnia w jego posiadłości znalazł się właśnie mrówkojad. Jakże zdziwić musiał się Karol III widząc tak egzotyczne zwierzę, widziane pierwszy raz w Hiszpanii, ale także w całej Europie. Król tak zachwycił się tym zwierzęciem, że postanowił uwiecznić jego niezwykłość na obrazie. Podobno zlecono namalowanie portretu nadwornemu malarzowi, jednak po latach badacze brali pod uwagę fakt, ze autorem dzieła mógł być... Francisco de Goya!

Więcej o tej historii można przeczytać tutaj:

https://mrowkojad.wordpress.com/tag/zwierzeta-w-malarstwie/


a teraz można podziwiać mrówkojada ;)




Obraz, który pewnie znacie z podręczników szkolnych:
"Dwie małpy" Bruegla.
Dla mnie małpy są tutaj odzwierciedleniem ludzkiej egzystencji, będącej dla nas karą, a nasze problemy to ciężki łańcuch, który nieustannie ze sobą nosimy. Należy zaznaczyć, że wizerunek małp, które w ikonografii chrześcijańskiej były uosobieniem lekkomyślności, skąpstwa i próżności, odnosił się do sytuacji politycznej w Antwerpii. Upadek wartości był przyczyną szybkiego opuszczenia miasta przez Bruegla, a stało się to rok po powstaniu dzieła.




Peter Bruegel, Dwie małpy




Emily Bronte , pisarka znana zwłaszcza z powieści "Wichrowe wzgórza", ma na swoim koncie także akwarelę przedstawiającą sokoła. Emily czuła się lepiej w towarzystwie zwierząt niż wśród ludzi. Układała na ich cześć wiersze. Sokół był jednym z jej ulubionych zwierząt.





W obrazach Michaela Sowy jest coś uspokajającego, baśniowego, uroczego. Coś, co sprawia, że chociaż na chwilę chcemy być w przedstawionym na tych obrazach świecie. Napawając się pięknem otaczającej nas przyrody.
PS: Zazdroszczę tej dziewczynce takiej przyjaźni z niedźwiadkiem <3



Michael Sowa, Girl walking with bear



Michael Sowa, Flying pig




Michael Sowa, Bunny Dressing Print


(Dzieła Sowy można było zobaczyć w filmie "Amelia")


womenreading.tumblr.com




Cassius Marcellus Coolidge zasłynął dzięki serii szesnastu obrazów autorstwa amerykańskiego malarza stworzonych na zamówienie w 1903 roku przez firmę Brown & Bigelow na potrzeby kampanii reklamowej cygar. Wszystkie te dzieła z przedstawiają zantropomorfizowane postacie psów, jednak tylko dziewięć  
  z nich, na których zwierzęta siedzą wokół stołu do gry w karty, zyskało powszechną rozpoznawalność        w amerykańskiej kulturze. Obrazy były bardzo krytykowane i do dziś funkcjonują one jako stereotypowy przykład słabego gustu w dekoracji wnętrz.
Na jednym z najsłynniejszych jego dzieł, zwracają uwagę zwłaszcza dwa małe buldogi próbujące wygrać rozgrywkę pokera z pięcioma większymi od siebie psami. Pomagają sobie wzajemnie podając pod stołem karty, zapewne pomocnicze. ;)




 Cassius Marcellus Coolidge, Dogs playing poker



Inne obrazy z tej serii:



 Cassius Marcellus Coolidge, Waterloo





 Cassius Marcellus Coolidge, His Station and Four Aces



Zwierzęta stały się głównymi bohaterami także wyklejanek Wisławy Szymborskiej. Najczęściej na kolażach obecne są koty. Przyporządkowane im są teksty wyrwane z rozmów, przemyśleń, cytatów. Tak, jakby były obdarzone głosem i mówiły o swoich odczuciach. Nabierają cech ludzkich, dano im prawo wyrażania swoich poglądów. Korzystają z przedmiotów takich jak kieliszek, parasol, okulary.
             Zwierzęta w kolażach Szymborskiej niczym nie różnią się od człowieka, poza wyglądem zewnętrznym. Chociaż i w tym przypadku Szymborska postarała się o to żeby dokleić tym postaciom elementy ciała ludzkiego, aby podkreślić ich podobieństwo  z człowieczeństwem.














Znacie inne, interesujące obrazy przedstawiające zwierzęta?
Zachęcam do przesyłania linków w komentarzach. :)





     



     
     
     
     
     
  1. Ferrara, Annette (Kwiecień 2008). "Lucky dog" Ten by Ten Magazine. Chicago: Tenfold Media. 
  2. M. Rzepińska, Co wiemy o Damie z gro­no­sta­jem z Muzeum Czartoryskich, Kraków 1990, s. 14–15.
  3. M. Rostworowski, Gry o Damę, Kraków 1994, s. 23.
  4. Z. Żygulski, Ze stu­diów nad „Damą z gro­no­sta­jem”. Styl ubioru i węzły Leonarda, Biuletyn Historii Sztuki, 1969, tom 31, nr. 1, s. 3–40.
  5.  Rose-Marie Hagen, Rainer Hageen: Bruegel. Dzieła wszystkie. Warszawa: Edipresse, 2001
  6.  http://psy-pies.com/artykul/edwin-henry-landseer-wybitny-malarz,739.html